Ledwo wszedł do gościnnej komnaty dorodny młodzieniec,
Pleban rzucił nań wzrokiem badawczym i bystrym zarazem,
Śledząc całą postawę i wzięcie się jego i ruchy
Okiem znawcy, co łatwo do głębi umysłu przenika;
Potem zwrócił do niego z uśmiechem te słowa poufne:
"Coś-bo w tobie spostrzegam dziwnego! Nigdym cię jeszcze
Tak wesołym nie widział i tak ruchawym, jak dzisiaj.
Żwawy wracasz i rześki, boś pewnie dary matczyne
Rozdał między ubogich i zebrał plon błogosławieństw".
Na to odrzekł spokojnie młodzieniec słowem poważnym:
"Czym rozsądnie postąpił, sam nie wiem; ale mi serce
Tak uczynić kazało, jak zaraz dokładnie opowiem.
Długoś, matko, zwlekała, szukając i znów przebierając
Między starymi szmatami, więc późno dostałem, co trzeba.
Gdym nareszcie wyruszył za bramę i wjechał na drogę,
Wracających spotkałem mieszkańców z żonami i dziećmi.
A tułaczów gromady daleko były za miastem.
Wyciągniętym więc kłusem jechałem ku wiosce sąsiedniej,
Gdzie wygnańcy odpocząć i szukać mieli noclegu.
Kiedym tak szybko i prosto po nowym puścił się trakcie,
Z dala ujrzałem tam wóz, z potężnych tarcic spojony,
Zaprzężony w dwa silne i rosłe woły robocze,
Obok których kroczyła dziewczyna jakaś i zręcznie
Kierowała zwierzęty, wstrzymując je lub popędzając.
Ledwom zrównał się z nią, dziewczyna ku umie podeszła,
Mówiąc głosem łagodnym: Nie dziwcie się, gdy nas konieczność
Znagla prosić o pomoc, bo wiele ten może, co musi.
Na tym wozie spoczywa małżonka dziedzica, z dziecięciem
Dziś powitym; jeżeli w kuferku waszym jest płótno,
To zostawcie je mnie, przez miłość Boga i bliźnich. -
Tak mówiła dziewica, a jam jej odparł skwapliwie:
Dobrym ludziom, zaprawdę, natchnienie z nieba przychodzi,
Że częstokroć przeczują niedolę współbraci. Mnie właśnie
Matka dziś w takim przeczuciu na drogę dobrała zapasy. -
I rozpiąłem tłumoczek, i dałem jej szlafrok ojcowy,
i koszule, i płótno; a ona, dziękując, odrzekła:
W szczęściu nikt nie uwierzy, że cuda się dzieją na świecie,
Bo w niedoli dopiero widomie zacne się serca
Ku cierpiącym skłaniają. Niech Bóg wam przysługą nagrodzi! -
Więc poniosła mój dar do chorej, a ta, ucieszona,
Przerzucała zapasy. Dziewica wtedy jej rzekła:
Śpieszmy do wsi na nocleg, gdzie spocząć możemy wygodniej.
I skinęła mi głową uprzejmie, i dalej ruszyła.
Jam samotny pozostał, z rozterką w myśli, nie wiedząc,
Czy pojechać do wioski i tam porozdawać jedzenie
Między ubogich, czy tutaj nieznanej owej dziewicy
Wszystko oddać, z wezwaniem, by sama rozdział zrobiła.
Ale wkrótce powziąłem stateczny zamiar, i wtedy
Pogoniłem za nimi i rzekłem: Dobra panienko,
Matka mi w powóz włożyła nie tylko starą bieliznę,
Lecz i zapas żywności; niemało jej u mnie w tłumoku.
Więc ją złożyć zamierzam do waszych rąk; wy rozdacie
Wszystko według potrzeby, a ja bym się rządził domysłem. -
Na to dziewica: Uczynię sumiennie, jako żądacie;
Niech dobroczynny wasz dar prawdziwie zgłodniałych posili. -
Rzekła tak. A jam szybko otworzył tłumok i wyjął
Szynki potężne, i chleby, i wino, i piwo, a ona,
Wszystko to razem złożywszy na wozie, u nóg położnicy,
Odjechała... I jam też pośpieszył z powrotem do miasta.
Ledwo Herman zakończył opowieść, aptekarz rozmowny
Zabrał głos i zawołał:
"Szczęśliwy, kto w dniach niepokoju
Sam na świecie, bez żony i drobnych dziatek gromady,
Co się tulą do niego i trwożnie wzywają pomocy!
Dziś niedobrze być ojcem. Ja dawno już mam odłożone
Rzeczy najkosztowniejsze i trochę gotowych pieniędzy,
Na przypadek ucieczki. Niech tu prowizor zostanie
Przy aptece; najłatwiej się schronić, gdy człek niezwiązany".
Na to Herman się wnet odezwał z przyciskiem: "Sąsiedzie,
Nie podzielam ja wcale tych obaw waszych przesadnych.
Czy szlachetny to mąż, co w smutku albo w radości
Myśli tylko o sobie, nie dzieląc doli, niedoli,
Z tymi, których pokochał? Ja właśnie dziś bym się prędzej
Do małżeństwa nakłonił; bo w takich czasach kobiecie
Trzeba opieki, a znów mężczyźnie weselej z niewiastą".
Dobrze mówisz, Hermanie - rzekł ojciec - za to cię lubię;
Tak rozsądnych wyrazów już dawno-m z ust twych nie słyszał".
Ale matka w te słowa schwyciła wątek rozmowy:
"Synu, że słuszność z tobą, niech świadczy przykład rodziców;
Myśmy się także pobrali nie w chwilach radości, lecz w smutku.
Pomnę, lat temu dwadzieścia, w niedzielę, podczas posuchy
Wybuchł straszny ów pożar, co miasto obrócił w perzynę.
Ludzie święto spędzali po wsiach, po karczmach i młynach,
Gdy krzyknięto na trwogę. Płomienie się szybko szerzyły,
Chłonąc w prawo i w lewo to domy, to spichrze ze zbożem,
Bo nie było tam komu ratować, i wody zabrakło.
Zgorzał rynek, a z nim domostwo naszych rodziców,
Z cała prawie chudobą. Jam z płaczem noc przesiedziała.
Strzegąc skrzyń ocalonych, i gratów, i wiązek z pościelą.
W końcu zmorzył mnie sen, a gdy o chłodzie porannym
Wschód mnie słońca rozbudził, ujrzałam dym i pożogę,
Mury wpół obalone i czarne, sterczące kominy.
Serce się w piersi ścisnęło; lecz słońce weszło wspaniale,
Budząc w duszy zwątpiałej otuchę. Zerwałam się szybko
I pobiegłam ku gruzom naszego domu, zobaczyć,
Czy nie znajdę swych kur, bo byłam jeszcze dziecinną.
Kiedy tak przełaziłam przez belki i zgliszcza dymiące
I stanęłam ze smutkiem na gruzach rodzinnej siedziby,
Tyś nadchodził, ojczulku, z przeciwnej strony, szukając
Konia, co ci go pożar zasypał; głownie tlejące
Wkoło stajni leżały, lecz zwierza nie było i śladu.
I tak chwilę na siebie patrzyliśmy smutnie i łzawo,
Bo runęła przegroda dzieląca nasze podwórza.
Potem ty mnie ująłeś za rękę, mówiąc: Elżbieto,
Co tu robisz? Odejdźmy, bo gruz podeszwy ci spali.
I chwyciłeś mnie w pół i niosłeś przez swoje podwórze,
Aż do bramy sklepionej, co jedna, nietknięta pożarem.
Stała tak jak dziś stoi, i mimo wzdragania się mego,
W czoło-ś mnie pocałował i rzekłeś te słowa znaczące:
Patrz, mój dom jest zniszczony. Dopomóż mi go odbudować,
A ja za to nawzajem i twemu ojcu pomogę. -
Jam cię nie zrozumiała; aż matka twoja do ojca
Przyszła w swaty, i wkrótce się związek skojarzył serdeczny...
Nieraz dziś jeszcze radośnie wspominam ową pożogę
I wspaniały wschód słońca, bo dały mi męża dobrego.
Więc ci chwalę, Hermanie, że z taką ufnością dziecięcą
Mówisz nam dziś o miłości, pomimo czasów burzliwych,
I że chciałbyś się nawet ożenić, nie bacząc na wojnę".
Na to znów się gospodarz odezwał skwapliwie i żywo:
"Dobre są to zasady, i twoja opowieść, mateczko,
Słowo w słowo prawdziwa. Lecz zawsze: co lepiej, to lepiej!
Nie każdemu sądzono zaczynać zawód z niczego
I mozolić się w życiu, jak nam to za młodu przypadło.
Ileż szczęśliwszy jest ten, co dom rodzicielski zasobny
Bierze w dziedzictwo i tylko już myśli o jego ozdobie.
Każdy początek jest trudny, lecz najtrudniejszy podobno
W gospodarstwie, bo coraz się zwiększa na wszystko drożyzna.
Więc spodziewam się, synu, że wkrótce sobie wybierzesz
Jakie dziewczę posażne i w dom je ojca wprowadzisz.
Toć młodzieniec uczciwy, jak ty, wart żony majętnej,
A przyjemnie to bardzo, gdy razem z serca wybraną
W dom ci w kufrach i koszach dostatek wchodzi wszelaki.
Nie na próżno się krząta troskliwa matka, gromadząc
Dla swej córki wyprawę w bieliźnie cienkiej i szatach;
Nie na próżno ją chrzestni sprzętami darzą srebrnymi,
A grosiwo na posag gromadzi ojciec w szkatule;
Bo tym wszystkim dziewica ma kiedyś ucieszyć młodziana,
Co wśród wielu ją wybrał na życia swego wspólniczkę.
Potem, jakże to miło, gdy żonka w nowym swym domu
Własne sprzęty znajduje i w kuchni, i w izbach; gdy sobie
Łóżko własną pościelą umości i własnym obrusem
Stół nakryje. Zaprawdę, daleko to lepiej i składniej.
Kiedy panna posażna, bo biedną w końcu mąż gardzi
I na równi ją ceni ze sługą, co przyszła z węzełkiem.
Zatem, synu kochany, pocieszyłbyś starość rodzica,
Gdybyś wprędce do domu mojego wprowadził wybraną,
Ot tak córkę sąsiada, z zielonej tej kamienicy.
Bogacz to niepośledni, a handel i wyrób rękodzieł
Coraz go czynią możniejszym; bo kupiec na wszystkim zyskuje.
Ma on tylko trzy córki, dziedziczki całego majątku.
Starsza już zaręczona, jak wszystkim wiadomo: lecz średnia
I najmłodsza są wolne, choć może już nie na długo.
Gdybym na twoim był miejscu, to chwyciłbym jedno z tych dziewcząt,
Jak przed laty dwudziestu chwyciłem twoją mateczkę".
Pleban rzucił nań wzrokiem badawczym i bystrym zarazem,
Śledząc całą postawę i wzięcie się jego i ruchy
Okiem znawcy, co łatwo do głębi umysłu przenika;
Potem zwrócił do niego z uśmiechem te słowa poufne:
"Coś-bo w tobie spostrzegam dziwnego! Nigdym cię jeszcze
Tak wesołym nie widział i tak ruchawym, jak dzisiaj.
Żwawy wracasz i rześki, boś pewnie dary matczyne
Rozdał między ubogich i zebrał plon błogosławieństw".
Na to odrzekł spokojnie młodzieniec słowem poważnym:
"Czym rozsądnie postąpił, sam nie wiem; ale mi serce
Tak uczynić kazało, jak zaraz dokładnie opowiem.
Długoś, matko, zwlekała, szukając i znów przebierając
Między starymi szmatami, więc późno dostałem, co trzeba.
Gdym nareszcie wyruszył za bramę i wjechał na drogę,
Wracających spotkałem mieszkańców z żonami i dziećmi.
A tułaczów gromady daleko były za miastem.
Wyciągniętym więc kłusem jechałem ku wiosce sąsiedniej,
Gdzie wygnańcy odpocząć i szukać mieli noclegu.
Kiedym tak szybko i prosto po nowym puścił się trakcie,
Z dala ujrzałem tam wóz, z potężnych tarcic spojony,
Zaprzężony w dwa silne i rosłe woły robocze,
Obok których kroczyła dziewczyna jakaś i zręcznie
Kierowała zwierzęty, wstrzymując je lub popędzając.
Ledwom zrównał się z nią, dziewczyna ku umie podeszła,
Mówiąc głosem łagodnym: Nie dziwcie się, gdy nas konieczność
Znagla prosić o pomoc, bo wiele ten może, co musi.
Na tym wozie spoczywa małżonka dziedzica, z dziecięciem
Dziś powitym; jeżeli w kuferku waszym jest płótno,
To zostawcie je mnie, przez miłość Boga i bliźnich. -
Tak mówiła dziewica, a jam jej odparł skwapliwie:
Dobrym ludziom, zaprawdę, natchnienie z nieba przychodzi,
Że częstokroć przeczują niedolę współbraci. Mnie właśnie
Matka dziś w takim przeczuciu na drogę dobrała zapasy. -
I rozpiąłem tłumoczek, i dałem jej szlafrok ojcowy,
i koszule, i płótno; a ona, dziękując, odrzekła:
W szczęściu nikt nie uwierzy, że cuda się dzieją na świecie,
Bo w niedoli dopiero widomie zacne się serca
Ku cierpiącym skłaniają. Niech Bóg wam przysługą nagrodzi! -
Więc poniosła mój dar do chorej, a ta, ucieszona,
Przerzucała zapasy. Dziewica wtedy jej rzekła:
Śpieszmy do wsi na nocleg, gdzie spocząć możemy wygodniej.
I skinęła mi głową uprzejmie, i dalej ruszyła.
Jam samotny pozostał, z rozterką w myśli, nie wiedząc,
Czy pojechać do wioski i tam porozdawać jedzenie
Między ubogich, czy tutaj nieznanej owej dziewicy
Wszystko oddać, z wezwaniem, by sama rozdział zrobiła.
Ale wkrótce powziąłem stateczny zamiar, i wtedy
Pogoniłem za nimi i rzekłem: Dobra panienko,
Matka mi w powóz włożyła nie tylko starą bieliznę,
Lecz i zapas żywności; niemało jej u mnie w tłumoku.
Więc ją złożyć zamierzam do waszych rąk; wy rozdacie
Wszystko według potrzeby, a ja bym się rządził domysłem. -
Na to dziewica: Uczynię sumiennie, jako żądacie;
Niech dobroczynny wasz dar prawdziwie zgłodniałych posili. -
Rzekła tak. A jam szybko otworzył tłumok i wyjął
Szynki potężne, i chleby, i wino, i piwo, a ona,
Wszystko to razem złożywszy na wozie, u nóg położnicy,
Odjechała... I jam też pośpieszył z powrotem do miasta.
Ledwo Herman zakończył opowieść, aptekarz rozmowny
Zabrał głos i zawołał:
"Szczęśliwy, kto w dniach niepokoju
Sam na świecie, bez żony i drobnych dziatek gromady,
Co się tulą do niego i trwożnie wzywają pomocy!
Dziś niedobrze być ojcem. Ja dawno już mam odłożone
Rzeczy najkosztowniejsze i trochę gotowych pieniędzy,
Na przypadek ucieczki. Niech tu prowizor zostanie
Przy aptece; najłatwiej się schronić, gdy człek niezwiązany".
Na to Herman się wnet odezwał z przyciskiem: "Sąsiedzie,
Nie podzielam ja wcale tych obaw waszych przesadnych.
Czy szlachetny to mąż, co w smutku albo w radości
Myśli tylko o sobie, nie dzieląc doli, niedoli,
Z tymi, których pokochał? Ja właśnie dziś bym się prędzej
Do małżeństwa nakłonił; bo w takich czasach kobiecie
Trzeba opieki, a znów mężczyźnie weselej z niewiastą".
Dobrze mówisz, Hermanie - rzekł ojciec - za to cię lubię;
Tak rozsądnych wyrazów już dawno-m z ust twych nie słyszał".
Ale matka w te słowa schwyciła wątek rozmowy:
"Synu, że słuszność z tobą, niech świadczy przykład rodziców;
Myśmy się także pobrali nie w chwilach radości, lecz w smutku.
Pomnę, lat temu dwadzieścia, w niedzielę, podczas posuchy
Wybuchł straszny ów pożar, co miasto obrócił w perzynę.
Ludzie święto spędzali po wsiach, po karczmach i młynach,
Gdy krzyknięto na trwogę. Płomienie się szybko szerzyły,
Chłonąc w prawo i w lewo to domy, to spichrze ze zbożem,
Bo nie było tam komu ratować, i wody zabrakło.
Zgorzał rynek, a z nim domostwo naszych rodziców,
Z cała prawie chudobą. Jam z płaczem noc przesiedziała.
Strzegąc skrzyń ocalonych, i gratów, i wiązek z pościelą.
W końcu zmorzył mnie sen, a gdy o chłodzie porannym
Wschód mnie słońca rozbudził, ujrzałam dym i pożogę,
Mury wpół obalone i czarne, sterczące kominy.
Serce się w piersi ścisnęło; lecz słońce weszło wspaniale,
Budząc w duszy zwątpiałej otuchę. Zerwałam się szybko
I pobiegłam ku gruzom naszego domu, zobaczyć,
Czy nie znajdę swych kur, bo byłam jeszcze dziecinną.
Kiedy tak przełaziłam przez belki i zgliszcza dymiące
I stanęłam ze smutkiem na gruzach rodzinnej siedziby,
Tyś nadchodził, ojczulku, z przeciwnej strony, szukając
Konia, co ci go pożar zasypał; głownie tlejące
Wkoło stajni leżały, lecz zwierza nie było i śladu.
I tak chwilę na siebie patrzyliśmy smutnie i łzawo,
Bo runęła przegroda dzieląca nasze podwórza.
Potem ty mnie ująłeś za rękę, mówiąc: Elżbieto,
Co tu robisz? Odejdźmy, bo gruz podeszwy ci spali.
I chwyciłeś mnie w pół i niosłeś przez swoje podwórze,
Aż do bramy sklepionej, co jedna, nietknięta pożarem.
Stała tak jak dziś stoi, i mimo wzdragania się mego,
W czoło-ś mnie pocałował i rzekłeś te słowa znaczące:
Patrz, mój dom jest zniszczony. Dopomóż mi go odbudować,
A ja za to nawzajem i twemu ojcu pomogę. -
Jam cię nie zrozumiała; aż matka twoja do ojca
Przyszła w swaty, i wkrótce się związek skojarzył serdeczny...
Nieraz dziś jeszcze radośnie wspominam ową pożogę
I wspaniały wschód słońca, bo dały mi męża dobrego.
Więc ci chwalę, Hermanie, że z taką ufnością dziecięcą
Mówisz nam dziś o miłości, pomimo czasów burzliwych,
I że chciałbyś się nawet ożenić, nie bacząc na wojnę".
Na to znów się gospodarz odezwał skwapliwie i żywo:
"Dobre są to zasady, i twoja opowieść, mateczko,
Słowo w słowo prawdziwa. Lecz zawsze: co lepiej, to lepiej!
Nie każdemu sądzono zaczynać zawód z niczego
I mozolić się w życiu, jak nam to za młodu przypadło.
Ileż szczęśliwszy jest ten, co dom rodzicielski zasobny
Bierze w dziedzictwo i tylko już myśli o jego ozdobie.
Każdy początek jest trudny, lecz najtrudniejszy podobno
W gospodarstwie, bo coraz się zwiększa na wszystko drożyzna.
Więc spodziewam się, synu, że wkrótce sobie wybierzesz
Jakie dziewczę posażne i w dom je ojca wprowadzisz.
Toć młodzieniec uczciwy, jak ty, wart żony majętnej,
A przyjemnie to bardzo, gdy razem z serca wybraną
W dom ci w kufrach i koszach dostatek wchodzi wszelaki.
Nie na próżno się krząta troskliwa matka, gromadząc
Dla swej córki wyprawę w bieliźnie cienkiej i szatach;
Nie na próżno ją chrzestni sprzętami darzą srebrnymi,
A grosiwo na posag gromadzi ojciec w szkatule;
Bo tym wszystkim dziewica ma kiedyś ucieszyć młodziana,
Co wśród wielu ją wybrał na życia swego wspólniczkę.
Potem, jakże to miło, gdy żonka w nowym swym domu
Własne sprzęty znajduje i w kuchni, i w izbach; gdy sobie
Łóżko własną pościelą umości i własnym obrusem
Stół nakryje. Zaprawdę, daleko to lepiej i składniej.
Kiedy panna posażna, bo biedną w końcu mąż gardzi
I na równi ją ceni ze sługą, co przyszła z węzełkiem.
Zatem, synu kochany, pocieszyłbyś starość rodzica,
Gdybyś wprędce do domu mojego wprowadził wybraną,
Ot tak córkę sąsiada, z zielonej tej kamienicy.
Bogacz to niepośledni, a handel i wyrób rękodzieł
Coraz go czynią możniejszym; bo kupiec na wszystkim zyskuje.
Ma on tylko trzy córki, dziedziczki całego majątku.
Starsza już zaręczona, jak wszystkim wiadomo: lecz średnia
I najmłodsza są wolne, choć może już nie na długo.
Gdybym na twoim był miejscu, to chwyciłbym jedno z tych dziewcząt,
Jak przed laty dwudziestu chwyciłem twoją mateczkę".