Tańce rozpoczęto dopiero po północy. Oczywiście przeważał two-step i fox-trot. Nie lubię tych tańców; gdzieś w stepie meksykańskim tańczone przez autentycznych gauchos i cow-boyów na tle podzwrotnikowej prerii, przy jarzącym się krwawo ognisku muszą sprawiać silne, bo stylowe wrażenie; w Europie na zwykłej, banalnej sali balowej rażą prostactwem i... wyuzdaniem. Halszka wie o tym i zapewne dlatego ograniczyła swe tury do minimum. Kochana dziewczyna...
Koło drugiej zauważyłem po raz pierwszy w szeregach tańczących czarne, smukłe domino, starannie zamaskowane koronką. Wkrótce przyłączył się do niej doża wenecki i odtąd prawie nie odstępował na krok. Przy kadrylu, który tańczyłem z Halszką, nagle wyłoniła się tuż przed nami zagadkowa para.
- Czy możemy prosić o vis-a-vis? - zabrzmiał dźwięczny, metaliczny głos czarnego domina.
- Z przyjemnością - wyręczyła mnie w odpowiedzi Halszka, oddając ukłon doży.
I stanęliśmy naprzeciw siebie w kolonie. Podczas jednego passez drugiej figury wenecki dostojnik, mijając mnie, rzekł półgłosem:
- Pozdrawiają cię ludzie z mostu Św. Floriana, seńor hidalgo.
I przeszedł ku swojej damie, by wykonać z prawdziwie wielkopańskim wdziękiem tour des mains.
Głos wydał mi się jakiś znajomy; gdzieś już raz w życiu z tym człowiekiem mówiłem, ale gdzie i kiedy, nie mogłem sobie przypomnieć.
Tymczasem wodzirej zarządził "zmianę pań" i znalazłem się u boku czarnego domina. Muszę przyznać, że tańczyła bajecznie. Smukła i gibka jak tuja, płynęła lekko jak sylfida, podając nieco wstecz kształtną główkę. Widocznie taniec upajał ją, bo od czasu do czasu czułem nerwowe dreszcze, zbiegające wzdłuż jej obnażonych ramion, i namiętny ruch gorsu. Raz, nie wiem, przypadkiem czy umyślnie, skroń jej dotknęła mojej; wtedy palce jej zacisnęły się kurczowo na moim ramieniu i usłyszałem stłumione słowa ekskuzy:
- Przepraszam! - a po chwili: - Diamine! Pan tak dobrze tańczy! Zdaje mi się, że płynęłabym tak z panem w wieczność.
Akcent słów brzmiał trochę obco. Byłażby cudzoziemką? Lecz w takim razie skąd się tu wzięła? Może to jaka mistyfikacja?
Chciałem już wprost zapytać ją o rozwiązanie zagadki, gdy wtem mijając jakąś parę spotkałem się z utkwionymi we mnie oczyma Halszki. Nie wiem, czy rzeczywiście, czy też mi się zdawało, była w nich cicha skarga. Spostrzegłszy, że na nią patrzę, uśmiechnęła się z przymusem i zwróciła się z jakąś uwagą do swego tancerza. Uczułem coś jakby wyrzut sumienia i podziękowawszy intrygującej mnie maseczce, odprowadziłem ją na miejsce.
- Już się pan zmęczył? - zapytała, odymając niechętnie usta. - A ja przypuszczałam, że kawalerowie z Kastylii mają więcej tanecznego animuszu.
- Prosiłem o najbliższy taniec moją narzeczoną - odpowiedziałem po prostu, składając jej ukłon. - Nie powinna na mnie czekać.
- Ach, tak! - zaśmiała się nerwowo. - Jest pan wzorowym narzeczonym! Nie przeszkadzam.
I poszła w taniec z jakimś jegomościem przebranym za ptasznika z Tyrolu.
Koło piątej nad ranem ochota zaczęła przygasać. Liczba tańczących stopniała do połowy. Gros towarzystwa skupiło się w sąsiedniej salce, oświetlonej różowym światłem dwu żyrandoli.
Podano herbatę i poranne przekąski. Wciśnięte w ramiona foteli, sofek i kozetek postaci masek rysowały się tajemniczo w purpurowym półmroku pokoju. Z póz niedbałych wyglądało znużenie i taneczny przesyt. Ktoś ziewał dyskretnie...
Tylko w lewym rogu salki panowało szczególne ożywienie. Grupa mężczyzn i kobiet otoczyła widocznie kogoś siedzącego przy stoliku i słuchała czegoś z zainteresowaniem.
Zaciekawiony podszedłem z Halszką opartą na moim ramieniu.
- Linia Saturna - usłyszeliśmy z wnętrza grupy dźwięczny głos czarnego domina - niedobrze wróży. Czekają panią w niedalekiej przyszłości zawody i niepowodzenia.
Odpowiedział krótki, urwany śmiech kobiety.
- Horoskopy wcale nie zachęcające - odezwał się ktoś z przeciwnej strony.
Teraz ujrzałem zamaskowaną damę w sukni koloru "tango", z ręką odwróconą grzbietem ku płaszczyźnie stołu, przy którym siedziało czarne domino.
- Nic nie widzę - zauważyła po chwili wróżka, odrzucając niechętnie głowę. - Potrzebuję więcej światła.
Jakiś usłużny pan przyniósł trójramienny kandelabr z pianina i zaświecił.
- Pani dużo już przeszła - czytała z dłoni po chwilowej przerwie chiromantka. - Przygoda w Lyonie zaciążyła fatalnie na całym jej życiu.
Kobieta wydała stłumiony okrzyk i szybko cofnęła rękę. W oczach jej, dziwnie świecących przez otwory maski, zapaliły się na sekundę błyskawice gniewu:
- Kim pani jesteś?!
Tamta, nie zmieniając pozycji w fotelu, odparła spokojnie:
- Wszyscy korzystamy tu z prawa masek. Proszę uszanować i moją. Zresztą nikt pani nie zmuszał do pokazywania ręki.
- Zupełnie słusznie - poparło ją parę głosów.
Dama w "tango" bez słowa przeszła do sali sąsiedniej i zniknęła w tłumie wirujących w takt walca.
Wtedy poczułem nieprzepartą chęć usłyszenia wróżby z ust tej niezwykłej kobiety. Lecz Halszka usiłowała mnie wstrzymać:
- Jerzyku, daj spokój, ja się takich rzeczy ogromnie boję. Może ci powiedzieć coś złego, jak tamtej pani.
- Ależ Halko - uspakajałem ją półgłosem - przecież to tylko zabawa - taka sobie salonowa rozrywka w antrakcie między jednym turem walca a drugim.
I przystąpiłem do chiromantki, wyciągając lewą dłoń:
- Może mnie z kolei zechce pani wywróżyć coś z ręki?
Drgnęła i żywo obróciła się ku mnie. Uczułem na sobie mocne spojrzenie jej oczu.
- Panu? - zapytała z wahaniem w głosie. - Wolałabym wstrzymać się od wróżby.
- Jerzy! - usłyszałem za sobą błagalny szept Halszki. - Sama ci odradza. Chodźmy stąd, Jerzy!
Słowa te, choć ciche, zdaje się dotarły do uszu wróżbiarki, wywołując skutek wprost przeciwny intencjom mej narzeczonej.
- Zresztą - rzekła, decydując się nagle - spróbuję coś wyczytać z pańskiej dłoni. Ponieważ podał mi pan rękę lewą, zaczniemy od odgadywania przeszłości i charakteru. U mężczyzny bowiem lewa ręka jest negatywną i rejestruje tylko to, co już minęło lub jeszcze trwa do chwili obecnej; u kobiety jest wprost przeciwnie. Cóż? Nie obawia się pan ewentualnych rewelacji?
- Ani trochę - odpowiedziałem ze sceptycznym uśmiechem.
- W takim razie zaczynamy... Ręka pańska przedstawia dość rzadki typ mieszany: jest to ręka artysty i myśliciela.
- Ben toccato! - pochwalił doża, który nagle znalazł się, nie wiadomo jak, za moimi plecami.
- Proszę nie przeszkadzać! - upomniał go któryś z gości.
- Kształt palców i paznokci zdradza usposobienie nerwowe i łatwo pobudliwe. Jest pan chorobliwie ambitny i tęsknisz do sławy; poklask tłumu mile łechce twe wrażliwe ucho. Mimo to ma pan okresy, w których pogardzasz blichtrem ziemskiego szczęścia, i wtedy zamykasz się w niebotycznej świątyni swych rozmyślań. Charakter ich mistyczny skłania się ku panteizmowi i panpsychicznej kontemplacji świata... Dzieckiem musiał pan być nadzwyczaj pobożny; ślady głębokiej wiary przetrwały do dnia dzisiejszego... Stosunek do przyrody, zrazu ścisły i serdeczny, później rozluźnił się nieco. Nic dziwnego; jest pan wychowankiem miasta... Dzieciństwo miał pan "sielskie, anielskie" do dwunastego roku życia, tj. do śmierci ojca. W okresie młodzieńczym chorował pan długo i ciężko. O ile się nie mylę, przeszedł pan dwukrotnie operację. I gdyby nie dziwny przypadek, kto wie, czybyśmy dziś oglądali pana między nami. Wyleczył pana człowiek bez doktorskiego dyplomu...
Umilkła wyczerpana widocznie wysiłkiem duchowym; na czoło jej wystąpiły perły potu...
Byłem zdumiony. Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Skąd ta kobieta znała tak dokładnie pewne szczegóły z mego życia? Tak niechętnie dzielę się nimi z ludźmi, że wydaje mi się wprost wykluczonym, by mogła je pozbierać u mych znajomych... Charakterystyka mojej osobowości była wprost świetną!
Koło drugiej zauważyłem po raz pierwszy w szeregach tańczących czarne, smukłe domino, starannie zamaskowane koronką. Wkrótce przyłączył się do niej doża wenecki i odtąd prawie nie odstępował na krok. Przy kadrylu, który tańczyłem z Halszką, nagle wyłoniła się tuż przed nami zagadkowa para.
- Czy możemy prosić o vis-a-vis? - zabrzmiał dźwięczny, metaliczny głos czarnego domina.
- Z przyjemnością - wyręczyła mnie w odpowiedzi Halszka, oddając ukłon doży.
I stanęliśmy naprzeciw siebie w kolonie. Podczas jednego passez drugiej figury wenecki dostojnik, mijając mnie, rzekł półgłosem:
- Pozdrawiają cię ludzie z mostu Św. Floriana, seńor hidalgo.
I przeszedł ku swojej damie, by wykonać z prawdziwie wielkopańskim wdziękiem tour des mains.
Głos wydał mi się jakiś znajomy; gdzieś już raz w życiu z tym człowiekiem mówiłem, ale gdzie i kiedy, nie mogłem sobie przypomnieć.
Tymczasem wodzirej zarządził "zmianę pań" i znalazłem się u boku czarnego domina. Muszę przyznać, że tańczyła bajecznie. Smukła i gibka jak tuja, płynęła lekko jak sylfida, podając nieco wstecz kształtną główkę. Widocznie taniec upajał ją, bo od czasu do czasu czułem nerwowe dreszcze, zbiegające wzdłuż jej obnażonych ramion, i namiętny ruch gorsu. Raz, nie wiem, przypadkiem czy umyślnie, skroń jej dotknęła mojej; wtedy palce jej zacisnęły się kurczowo na moim ramieniu i usłyszałem stłumione słowa ekskuzy:
- Przepraszam! - a po chwili: - Diamine! Pan tak dobrze tańczy! Zdaje mi się, że płynęłabym tak z panem w wieczność.
Akcent słów brzmiał trochę obco. Byłażby cudzoziemką? Lecz w takim razie skąd się tu wzięła? Może to jaka mistyfikacja?
Chciałem już wprost zapytać ją o rozwiązanie zagadki, gdy wtem mijając jakąś parę spotkałem się z utkwionymi we mnie oczyma Halszki. Nie wiem, czy rzeczywiście, czy też mi się zdawało, była w nich cicha skarga. Spostrzegłszy, że na nią patrzę, uśmiechnęła się z przymusem i zwróciła się z jakąś uwagą do swego tancerza. Uczułem coś jakby wyrzut sumienia i podziękowawszy intrygującej mnie maseczce, odprowadziłem ją na miejsce.
- Już się pan zmęczył? - zapytała, odymając niechętnie usta. - A ja przypuszczałam, że kawalerowie z Kastylii mają więcej tanecznego animuszu.
- Prosiłem o najbliższy taniec moją narzeczoną - odpowiedziałem po prostu, składając jej ukłon. - Nie powinna na mnie czekać.
- Ach, tak! - zaśmiała się nerwowo. - Jest pan wzorowym narzeczonym! Nie przeszkadzam.
I poszła w taniec z jakimś jegomościem przebranym za ptasznika z Tyrolu.
Koło piątej nad ranem ochota zaczęła przygasać. Liczba tańczących stopniała do połowy. Gros towarzystwa skupiło się w sąsiedniej salce, oświetlonej różowym światłem dwu żyrandoli.
Podano herbatę i poranne przekąski. Wciśnięte w ramiona foteli, sofek i kozetek postaci masek rysowały się tajemniczo w purpurowym półmroku pokoju. Z póz niedbałych wyglądało znużenie i taneczny przesyt. Ktoś ziewał dyskretnie...
Tylko w lewym rogu salki panowało szczególne ożywienie. Grupa mężczyzn i kobiet otoczyła widocznie kogoś siedzącego przy stoliku i słuchała czegoś z zainteresowaniem.
Zaciekawiony podszedłem z Halszką opartą na moim ramieniu.
- Linia Saturna - usłyszeliśmy z wnętrza grupy dźwięczny głos czarnego domina - niedobrze wróży. Czekają panią w niedalekiej przyszłości zawody i niepowodzenia.
Odpowiedział krótki, urwany śmiech kobiety.
- Horoskopy wcale nie zachęcające - odezwał się ktoś z przeciwnej strony.
Teraz ujrzałem zamaskowaną damę w sukni koloru "tango", z ręką odwróconą grzbietem ku płaszczyźnie stołu, przy którym siedziało czarne domino.
- Nic nie widzę - zauważyła po chwili wróżka, odrzucając niechętnie głowę. - Potrzebuję więcej światła.
Jakiś usłużny pan przyniósł trójramienny kandelabr z pianina i zaświecił.
- Pani dużo już przeszła - czytała z dłoni po chwilowej przerwie chiromantka. - Przygoda w Lyonie zaciążyła fatalnie na całym jej życiu.
Kobieta wydała stłumiony okrzyk i szybko cofnęła rękę. W oczach jej, dziwnie świecących przez otwory maski, zapaliły się na sekundę błyskawice gniewu:
- Kim pani jesteś?!
Tamta, nie zmieniając pozycji w fotelu, odparła spokojnie:
- Wszyscy korzystamy tu z prawa masek. Proszę uszanować i moją. Zresztą nikt pani nie zmuszał do pokazywania ręki.
- Zupełnie słusznie - poparło ją parę głosów.
Dama w "tango" bez słowa przeszła do sali sąsiedniej i zniknęła w tłumie wirujących w takt walca.
Wtedy poczułem nieprzepartą chęć usłyszenia wróżby z ust tej niezwykłej kobiety. Lecz Halszka usiłowała mnie wstrzymać:
- Jerzyku, daj spokój, ja się takich rzeczy ogromnie boję. Może ci powiedzieć coś złego, jak tamtej pani.
- Ależ Halko - uspakajałem ją półgłosem - przecież to tylko zabawa - taka sobie salonowa rozrywka w antrakcie między jednym turem walca a drugim.
I przystąpiłem do chiromantki, wyciągając lewą dłoń:
- Może mnie z kolei zechce pani wywróżyć coś z ręki?
Drgnęła i żywo obróciła się ku mnie. Uczułem na sobie mocne spojrzenie jej oczu.
- Panu? - zapytała z wahaniem w głosie. - Wolałabym wstrzymać się od wróżby.
- Jerzy! - usłyszałem za sobą błagalny szept Halszki. - Sama ci odradza. Chodźmy stąd, Jerzy!
Słowa te, choć ciche, zdaje się dotarły do uszu wróżbiarki, wywołując skutek wprost przeciwny intencjom mej narzeczonej.
- Zresztą - rzekła, decydując się nagle - spróbuję coś wyczytać z pańskiej dłoni. Ponieważ podał mi pan rękę lewą, zaczniemy od odgadywania przeszłości i charakteru. U mężczyzny bowiem lewa ręka jest negatywną i rejestruje tylko to, co już minęło lub jeszcze trwa do chwili obecnej; u kobiety jest wprost przeciwnie. Cóż? Nie obawia się pan ewentualnych rewelacji?
- Ani trochę - odpowiedziałem ze sceptycznym uśmiechem.
- W takim razie zaczynamy... Ręka pańska przedstawia dość rzadki typ mieszany: jest to ręka artysty i myśliciela.
- Ben toccato! - pochwalił doża, który nagle znalazł się, nie wiadomo jak, za moimi plecami.
- Proszę nie przeszkadzać! - upomniał go któryś z gości.
- Kształt palców i paznokci zdradza usposobienie nerwowe i łatwo pobudliwe. Jest pan chorobliwie ambitny i tęsknisz do sławy; poklask tłumu mile łechce twe wrażliwe ucho. Mimo to ma pan okresy, w których pogardzasz blichtrem ziemskiego szczęścia, i wtedy zamykasz się w niebotycznej świątyni swych rozmyślań. Charakter ich mistyczny skłania się ku panteizmowi i panpsychicznej kontemplacji świata... Dzieckiem musiał pan być nadzwyczaj pobożny; ślady głębokiej wiary przetrwały do dnia dzisiejszego... Stosunek do przyrody, zrazu ścisły i serdeczny, później rozluźnił się nieco. Nic dziwnego; jest pan wychowankiem miasta... Dzieciństwo miał pan "sielskie, anielskie" do dwunastego roku życia, tj. do śmierci ojca. W okresie młodzieńczym chorował pan długo i ciężko. O ile się nie mylę, przeszedł pan dwukrotnie operację. I gdyby nie dziwny przypadek, kto wie, czybyśmy dziś oglądali pana między nami. Wyleczył pana człowiek bez doktorskiego dyplomu...
Umilkła wyczerpana widocznie wysiłkiem duchowym; na czoło jej wystąpiły perły potu...
Byłem zdumiony. Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Skąd ta kobieta znała tak dokładnie pewne szczegóły z mego życia? Tak niechętnie dzielę się nimi z ludźmi, że wydaje mi się wprost wykluczonym, by mogła je pozbierać u mych znajomych... Charakterystyka mojej osobowości była wprost świetną!