Tekst - "Długie czerwone światło" Justyna Bargielska

zamknij i zacznij pisać
Stałam w kolejce do zieleniaka, a pod drzwiami szkoły języka angielskiego dla dzieci leżała pogryziona cielista kredka zatemperowana z obu stron, taka z grubszych. Stałam w czerwcu, gdy jeszcze pilnowaliśmy dystansu. Kupowałam truskawki, buraki, ziemniaki, włoszczyznę nie młodą i po cytronecie dla dzieci. Za mną stał obcy mężczyzna, który mniej pilnował dystansu, bo miał maseczkę. Kupując truskawki, buraki, ziemniaki i niemłodą włoszczyznę wychyliłam się nieco w lewo, w jego stronę, sprawdzić, czy jeśli po wszystkim podejmę kredkę spod drzwi szkoły języka angielskiego, on to zobaczy. Sprawdzałam to bardziej przez wzgląd na niego, na jego wrażliwość, na jego zdolność przyjęcia rzeczywistości taką, jaka jest, i czy go obejdzie bardzo, że ma sąsiadkę śmieciarę. Nie miał szans tego zobaczyć, więc odchodząc, podjęłam kredkę. Była cielista, pogryziona i zatemperowana na obu końcach. Już dawno nie ucieszył mnie tak żaden dar losu. Bo też jeśli chodzi o kolor cielisty, ostatnimi czasy dostawałam od losu głównie mężczyzn.

Była cielista, pogryziona i w kotki. Kotki były na niej narysowane, z tym że jeden rudy, a drugi był właściwie sówką i w dodatku potem ten pierwszy, po przyjrzeniu się, okazywał się liskiem, a drugi w ogóle znikał. Stworzenie, wiadomo: nic pewnego. Pokochałam tę kredkę od pierwszego wejrzenia. Pokochałam ją, więc podjęłam ją z ziemi. Ludzie lubią deklarować, że czegoś pragną, a potem żyją żarliwie na odwrót, żeby tylko tego nie zdobyć. Nigdy tak niestety nie miałam: podobało mi się, podejmowałam, potem dopiero zastanawiając się, czy mam gdzie to postawić.