Za górami, za lasami, a w każdym razie hen, na dalekim wschodzie,
mieszkała na wsi zamożna wdowa, mająca dwie córki i pasierbicę Rózię.
Córki nie były ładne, ale chciały się wszystkim podobać, więc
zaniedbując gospodarstwo i pracę domową, cały czas spędzały tylko na
strojeniu się przed lustrem i na różnych zabawach. Że zaś pannom tym
nieustannie potrzebna była służąca do grzania rurek, do prania i
prasowania drobiazgów, do czyszczenia bucików i sukien, przeto cały
ciężar tej roboty zwalił się na Rózię, przyrodnią siostrę panien.
Matka ich pomimo całej zamożności, nie mogła podołać wydatkom na
wszystkie potrzeby córek, a że wywoływało to zły humor, przeto pastwiła
się nad swoją nieszczęsną pasierbicą Rózią, która dość często
otrzymywała od niej potężnego szturchańca. Rózia była bardzo ładną,
smukłą i zgrabną dziewczyną, ale używana do ciężkiej pracy, często
musiała przebywać w kuchni, pilnować garnków, grzebać się w węglach i
wogóle spełniać roboty najpośledniejsze. Zdarzało się więc, że często
była zamorusana i tak obdarta jak żebraczka. Od kopcia, jaki czernił jej
buzię przez ciągłe przebywanie w kuchni, siostry przezwały ją
Kopciuszkiem i nazwa ta tak się z nią zrosła, że nikt inaczej nie wołał
na nią, jak: Kopciuszku daj, Kopciuszku zrób, Kopciuszku leć, Kopciuszku
przynieś!
Rózia sama zapomniała swego imienia, ale jednak nie godziła się ze swoim
losem. Czuła ona, że jej się dzieje krzywda i nieraz myślała sobie o
poprawieniu losu. Że jednak miała serce złote, z pokorą przeto znosiła
doznawane przykrości, dogadzając nietylko macosze i siostrom, ale
pamiętając zarazem o domowych zwierzątkach, a nawet o głodnych ptaszkach
za oknami domu. Żebraka nigdy nie pominęła ażeby się z nim kawałkiem
suchego chleba nie podzielić, a chorym sąsiadom, zawsze umiała tak się
przysłużyć, że wszyscy, wychwalali jej dobroć. A że ludzie dobrzy,
zawsze otrzymują nagrodę na tym świecie, przeto nie uznawana przez
siostry i macochę, Rózia, zdobyła sobie potężną opiekunkę w postaci
jednej z czarodziejek, która tylko czekała sposobności, ażeby wywrzeć
potęgę swego gniewu na winnych a niegodziwych. Sposobność ta zdarzyła
się właśnie wtedy, gdy monarcha nowego państwa, w którem się to działo,
postanowił ożenić swojego syna.
Syn ten, książę Krasnolicy, miał sobie wybrać dozgonną towarzyszkę życia
z liczby dziewcząt całego kraju, które król Ćwieczek, jego ojciec,
zaprosił do siebie wraz z rodzinami na wspaniały festyn, tak samo ze
sfery niższej, jak i wyższej.
Przy rozsyłaniu zaproszeń nie pomi-nięto i macochy Rózi wraz z jej
córkami. - Kopciuszkowi, serce się z żalu ścisnęło, gdy macocha
oświadczyła, że zabierze z sobą tylko dwie córki do dworu, a Rózia w
domu zostanie. Siostry wykpiły Kopciuszka i poprostu pojąć nie mogły
takiej bezczelności z jej strony, ażeby taka służąca im dorównać
chciała! Cóż było robić? Rózia zmartwiła się ale, jak zwykle, żale swoje
stłumiła w sobie i pokorniutko zaczęła pomagać siostrom w
przygotowaniach do balu.
Kiedy już panny były prawie gotowe, kiedy z liczby kilkunastu sukienek
zdecydowały się wybrać co najwspanialsze, Kopciuszek widząc, że i dla
niej jeszcze znalazłaby się piękna suknia, rzecze do macochy:
- Mamusiu droga, weź i mnie na bal z siostrami!
- Ach, brudasie jeden, czego ci znowu się zachciewa! - ofuknęła macocha,
uderzywszy dziewczynę w plecy: - Pójdziesz, ale najpierw z tego popiołu
wybierz mak do czysta.
Co mówiąc, wsypała do popiołu maku wymieszała razem i postawiła przed
zapłakanym Kopciuszkiem.
Po wyjściu macochy, Rózia zaczęła wybierać mak, ale robota była tak
ciężka, że i za rok by jej nie skończyła. Usiadła więc pod oknem i
płacze. Na to gołębie, karmione codziennie przez nią, zastukały w okno i
mówią:
- Puść, nas, puść, Kopciuszku, to ci pomożemy.
Rózia wpuściła do kuchni gołąbki, które natychmiast powybierały mak z
popiołu i wesoło gruchając, sfrunęły znów na dziedziniec.
- Mamusiu droga, mak już wybrany! - zawołała Rózia: - Pójdę na bal, pójdę!
- Co? ty, na bal? A ktoby cię tam wpuścił? - zadrwiły z niej siostry.
- Za mało widocznie wsypałam ci popiołu i maku, - rzekła macocha: bo
inaczej całą noc siedzieć byś musiała. My wyjeżdżamy, a, jeżeli za
powrotem nie zastanę wybranego tego oto maku, to mi się nie pokazuj na
oczy!
I jeszcze raz oknem wleciały gołąbki i mak z popiołu wybrały, a widząc
płacz dziewczyny, szepnęły jej na pożegnanie.
- Niech sobie jadą, a ty siedź cicho i bądź spokojna. Będziesz na balu,
już my ci to zrobimy.
Spojrzała wdzięcznym wzrokiem za ptaszkami, wyprawiła siostry z domu i
macochę, siadła pod piecem, zamyśliła się i znużona pracą usnęła: śniła
o balu, na który pójść jej nie pozwolono; Wtem zrywa się na równe nogi,
bo przed jej okiem zabłysło coś złotem i srebrem, jakaś nieziemska
postać stanęła pośrodku kuchni.
Była to Baba-Dziwo, czarnoksiężniczka. Młoda i piękna, że oczu od niej
trudno było oderwać, miała wspaniałą, złocistą gwiazdę nad czołem; całą
jej postać otulał niebieski płaszcz srebrem tkany, a brylantami zdobne
trzewiczki stopy jej stroiły. W ręce trzymała laskę czarnoksięską, którą
dotknęła Kopciuszka.
- Pójdź ze mną Kopciuszku, - rzekła słodkim głosem, - ubiorę cię i wyślę
na dwór królewski.
Doszły do jakiegoś dębu, a Baba-Dziwo stuknęła w drzewo po trzykroć
swoją pałeczką.
Dąb się otworzył i oczom olśnionej Rózi, ukazały się piękne, wymarzone
szaty, tak cudne, że chyba cudniejszych nie było na świecie. Pantofelki
były jakby szklane, bo były z samych djamentów.
W jednej chwili, bez najmniejszego trudu, dziewczyna została umytą,
ubraną i wypiękniała tak, że nikt by jej poznać nie mógł.
Sama wieszczka zawołała nawet:
- Ach, jakaś ty piękna!
- O, nie piękniejsza od pani - rzekł skromnie Kopciuszek. I chciała w
rączkę pocałować wieszczkę, ale ta znikła jej z oczu.
Natomiast zajechał śliczny powóz, zaprzężony w cztery cudnie przybrane
ogiery, i już miała doń wsiąść Rózia, gdy głos Wieszczki dał się słyszeć
tuż nad jej uchem:
- Pamiętaj, że z balu masz do domu wrócić przed północą najpóźniej, bo
czary wówczas stracą moc i obdarta i brudna ukazałabyś się wszystkim na
sali.
- Będę pamiętała! - odparł Kopciuszek. Żywo wsiadła do powozu, a rącze
ogiery szybko popędziły w dal.
Festyn króla Ćwieczka, ojca księcia Krasnolicego, należał do rzędu
największych uroczystości, jakie król ten wydał kiedykolwiek w kraju.
Ale dziwić się nie można, bo wszak okazja była wyjątkowa. - Jego
królewska wysokość, książę następca tronu, królewicz Krasnolicy,
wybierał sobie żonę z pośród najpowabniejszych panien królestwa.
A jednak książę Krasnolicy wzgardził wszystkiem, a natomiast wyróżnił...
kogo? Naszego ukochanego Kopciuszka! Bo właśnie w chwili, gdy się tańce
ogólne rozpocząć miały, piękna nieznajoma wkroczyła na salę balową i
odrazu powszechną zwróciła na siebie uwagę.
Krasnolicy, patrząc na nią, bladł i rumienił się na przemian, tak wielce
był wzruszony; na razie nie miał odwagi przybliżyć się do niej. Gdy się
przemógł jednak, gdy ją poprosił do tańca i gdy pokręcił się z nią
dookoła sali, już był tak rozkochany, że nic go od niej nie było w
stanie oderwać. Zaraz jął się pytać skąd jest, z jakiego kraju pochodzi,
ale Kopciuszek uśmiechnął się tylko, nie zdradzając ani jednem słowem
swego pochodzenia.
Macocha i siostry wpatrywały się w nią z podziwem i zazdrością, ale ani
przypuszczały, że to jest ta sponiewierana Rózia, pozostawiona w domu
przed miską maku i popiołu.
Czas leciał niepostrzeżenie. Nagle, Rózia spojrzała na zegar. Do północy
brakowało zaledwie pięciu minut.
Przerażona wysunęła się z rąk Królewicza i wybiegła na dziedziniec do
swego powozu. Ale śpiesząc się, na progu zgubiła jeden ze szklanych
pantofelków i utykając zlekka wpadła do powozu i odjechała do domu.
Zaledwie weszła do kuchni już pozbawiona swych ozdób, było już parę
minut po północy, usiadła niby do zadanej roboty i wkrótce doczekała się
powrotu z balu sióstr i macochy.
Chcąc się pochwalić przed Kopciuszkiem, co też to one użyły, jęły
opowiadać o cudnej zabawie, aż nareszcie wspomniały o prześlicznie
wystrojonej dziewicy, która przed samą północą uciekła z balu i swoją
ucieczką wszystkie humory zwarzyła.
- Ale to nic, - dodała macocha, - król Ćwieczek wyda drugi festyn, a wtedy
jedna z was, córeczki drogie, musi dostać koronę!
Nazajutrz, od samego rana, specjalny goniec królewski obiegał wszystkie
domy i dworki, szukając właścicielki zgubionego trzewiczka, gdyż
królewicz z nią tylko postanowił się ożenić.
Niestety, pantofelek nie pasował na żadną nóżkę okolicznych dziewic.
Macocha Kopciuszka starała się, o ile możności, wciągnąć pantofelek na
nogi swoich kochanych córeczek, ale było to niepodobieństwem. I już
goniec miał dworek wdowy opuścić, gdy wtem spostrzega w kuchni przy
piecu jej pasierbicę.
- A to co za panienka? - zapytuje.
- To moja pasierbica, używam ją tylko do pomocy w kuchni, bo i nieładna
i rozumu nie posiada, odparła wdowa niechętnie.
- To nic nie szkodzi, rzekł goniec, rozkaz dany mi przez królewicza jest
tego rodzaju, że żadnej panienki pomijać nie wolno.
Zażądał więc stanowczo, ażeby i pasierbica wdowy przyszła do pokoju i
spróbowała włożyć pantofelek.
Weszło dziewczątko krokiem pewnym i choć usmolona, nie zawstydziła się
królewskiego sługi, bo praca nikogo nie hańbi.
Śmiało wsunęła nóżkę w pantofelek szklany i, o dziwo! wszedł i nadał
się wyśmienicie.
Zdziwiona i ze złości prawie od zmysłów odchodząca macocha i siostry
przyrodnie, musiały patrzeć bezsilnie, jak zabiedzony Kopciuszek, to
nieszczęsne, wzgardzone przez nich dziewczę, wsiadła do karety i jak ją
powieziono na ślub z królewiczem. Ślub ten odbył się niebawem, a młodzi
małżonkowie byli najszczęśliwszymi na kuli ziemskiej.
mieszkała na wsi zamożna wdowa, mająca dwie córki i pasierbicę Rózię.
Córki nie były ładne, ale chciały się wszystkim podobać, więc
zaniedbując gospodarstwo i pracę domową, cały czas spędzały tylko na
strojeniu się przed lustrem i na różnych zabawach. Że zaś pannom tym
nieustannie potrzebna była służąca do grzania rurek, do prania i
prasowania drobiazgów, do czyszczenia bucików i sukien, przeto cały
ciężar tej roboty zwalił się na Rózię, przyrodnią siostrę panien.
Matka ich pomimo całej zamożności, nie mogła podołać wydatkom na
wszystkie potrzeby córek, a że wywoływało to zły humor, przeto pastwiła
się nad swoją nieszczęsną pasierbicą Rózią, która dość często
otrzymywała od niej potężnego szturchańca. Rózia była bardzo ładną,
smukłą i zgrabną dziewczyną, ale używana do ciężkiej pracy, często
musiała przebywać w kuchni, pilnować garnków, grzebać się w węglach i
wogóle spełniać roboty najpośledniejsze. Zdarzało się więc, że często
była zamorusana i tak obdarta jak żebraczka. Od kopcia, jaki czernił jej
buzię przez ciągłe przebywanie w kuchni, siostry przezwały ją
Kopciuszkiem i nazwa ta tak się z nią zrosła, że nikt inaczej nie wołał
na nią, jak: Kopciuszku daj, Kopciuszku zrób, Kopciuszku leć, Kopciuszku
przynieś!
Rózia sama zapomniała swego imienia, ale jednak nie godziła się ze swoim
losem. Czuła ona, że jej się dzieje krzywda i nieraz myślała sobie o
poprawieniu losu. Że jednak miała serce złote, z pokorą przeto znosiła
doznawane przykrości, dogadzając nietylko macosze i siostrom, ale
pamiętając zarazem o domowych zwierzątkach, a nawet o głodnych ptaszkach
za oknami domu. Żebraka nigdy nie pominęła ażeby się z nim kawałkiem
suchego chleba nie podzielić, a chorym sąsiadom, zawsze umiała tak się
przysłużyć, że wszyscy, wychwalali jej dobroć. A że ludzie dobrzy,
zawsze otrzymują nagrodę na tym świecie, przeto nie uznawana przez
siostry i macochę, Rózia, zdobyła sobie potężną opiekunkę w postaci
jednej z czarodziejek, która tylko czekała sposobności, ażeby wywrzeć
potęgę swego gniewu na winnych a niegodziwych. Sposobność ta zdarzyła
się właśnie wtedy, gdy monarcha nowego państwa, w którem się to działo,
postanowił ożenić swojego syna.
Syn ten, książę Krasnolicy, miał sobie wybrać dozgonną towarzyszkę życia
z liczby dziewcząt całego kraju, które król Ćwieczek, jego ojciec,
zaprosił do siebie wraz z rodzinami na wspaniały festyn, tak samo ze
sfery niższej, jak i wyższej.
Przy rozsyłaniu zaproszeń nie pomi-nięto i macochy Rózi wraz z jej
córkami. - Kopciuszkowi, serce się z żalu ścisnęło, gdy macocha
oświadczyła, że zabierze z sobą tylko dwie córki do dworu, a Rózia w
domu zostanie. Siostry wykpiły Kopciuszka i poprostu pojąć nie mogły
takiej bezczelności z jej strony, ażeby taka służąca im dorównać
chciała! Cóż było robić? Rózia zmartwiła się ale, jak zwykle, żale swoje
stłumiła w sobie i pokorniutko zaczęła pomagać siostrom w
przygotowaniach do balu.
Kiedy już panny były prawie gotowe, kiedy z liczby kilkunastu sukienek
zdecydowały się wybrać co najwspanialsze, Kopciuszek widząc, że i dla
niej jeszcze znalazłaby się piękna suknia, rzecze do macochy:
- Mamusiu droga, weź i mnie na bal z siostrami!
- Ach, brudasie jeden, czego ci znowu się zachciewa! - ofuknęła macocha,
uderzywszy dziewczynę w plecy: - Pójdziesz, ale najpierw z tego popiołu
wybierz mak do czysta.
Co mówiąc, wsypała do popiołu maku wymieszała razem i postawiła przed
zapłakanym Kopciuszkiem.
Po wyjściu macochy, Rózia zaczęła wybierać mak, ale robota była tak
ciężka, że i za rok by jej nie skończyła. Usiadła więc pod oknem i
płacze. Na to gołębie, karmione codziennie przez nią, zastukały w okno i
mówią:
- Puść, nas, puść, Kopciuszku, to ci pomożemy.
Rózia wpuściła do kuchni gołąbki, które natychmiast powybierały mak z
popiołu i wesoło gruchając, sfrunęły znów na dziedziniec.
- Mamusiu droga, mak już wybrany! - zawołała Rózia: - Pójdę na bal, pójdę!
- Co? ty, na bal? A ktoby cię tam wpuścił? - zadrwiły z niej siostry.
- Za mało widocznie wsypałam ci popiołu i maku, - rzekła macocha: bo
inaczej całą noc siedzieć byś musiała. My wyjeżdżamy, a, jeżeli za
powrotem nie zastanę wybranego tego oto maku, to mi się nie pokazuj na
oczy!
I jeszcze raz oknem wleciały gołąbki i mak z popiołu wybrały, a widząc
płacz dziewczyny, szepnęły jej na pożegnanie.
- Niech sobie jadą, a ty siedź cicho i bądź spokojna. Będziesz na balu,
już my ci to zrobimy.
Spojrzała wdzięcznym wzrokiem za ptaszkami, wyprawiła siostry z domu i
macochę, siadła pod piecem, zamyśliła się i znużona pracą usnęła: śniła
o balu, na który pójść jej nie pozwolono; Wtem zrywa się na równe nogi,
bo przed jej okiem zabłysło coś złotem i srebrem, jakaś nieziemska
postać stanęła pośrodku kuchni.
Była to Baba-Dziwo, czarnoksiężniczka. Młoda i piękna, że oczu od niej
trudno było oderwać, miała wspaniałą, złocistą gwiazdę nad czołem; całą
jej postać otulał niebieski płaszcz srebrem tkany, a brylantami zdobne
trzewiczki stopy jej stroiły. W ręce trzymała laskę czarnoksięską, którą
dotknęła Kopciuszka.
- Pójdź ze mną Kopciuszku, - rzekła słodkim głosem, - ubiorę cię i wyślę
na dwór królewski.
Doszły do jakiegoś dębu, a Baba-Dziwo stuknęła w drzewo po trzykroć
swoją pałeczką.
Dąb się otworzył i oczom olśnionej Rózi, ukazały się piękne, wymarzone
szaty, tak cudne, że chyba cudniejszych nie było na świecie. Pantofelki
były jakby szklane, bo były z samych djamentów.
W jednej chwili, bez najmniejszego trudu, dziewczyna została umytą,
ubraną i wypiękniała tak, że nikt by jej poznać nie mógł.
Sama wieszczka zawołała nawet:
- Ach, jakaś ty piękna!
- O, nie piękniejsza od pani - rzekł skromnie Kopciuszek. I chciała w
rączkę pocałować wieszczkę, ale ta znikła jej z oczu.
Natomiast zajechał śliczny powóz, zaprzężony w cztery cudnie przybrane
ogiery, i już miała doń wsiąść Rózia, gdy głos Wieszczki dał się słyszeć
tuż nad jej uchem:
- Pamiętaj, że z balu masz do domu wrócić przed północą najpóźniej, bo
czary wówczas stracą moc i obdarta i brudna ukazałabyś się wszystkim na
sali.
- Będę pamiętała! - odparł Kopciuszek. Żywo wsiadła do powozu, a rącze
ogiery szybko popędziły w dal.
Festyn króla Ćwieczka, ojca księcia Krasnolicego, należał do rzędu
największych uroczystości, jakie król ten wydał kiedykolwiek w kraju.
Ale dziwić się nie można, bo wszak okazja była wyjątkowa. - Jego
królewska wysokość, książę następca tronu, królewicz Krasnolicy,
wybierał sobie żonę z pośród najpowabniejszych panien królestwa.
A jednak książę Krasnolicy wzgardził wszystkiem, a natomiast wyróżnił...
kogo? Naszego ukochanego Kopciuszka! Bo właśnie w chwili, gdy się tańce
ogólne rozpocząć miały, piękna nieznajoma wkroczyła na salę balową i
odrazu powszechną zwróciła na siebie uwagę.
Krasnolicy, patrząc na nią, bladł i rumienił się na przemian, tak wielce
był wzruszony; na razie nie miał odwagi przybliżyć się do niej. Gdy się
przemógł jednak, gdy ją poprosił do tańca i gdy pokręcił się z nią
dookoła sali, już był tak rozkochany, że nic go od niej nie było w
stanie oderwać. Zaraz jął się pytać skąd jest, z jakiego kraju pochodzi,
ale Kopciuszek uśmiechnął się tylko, nie zdradzając ani jednem słowem
swego pochodzenia.
Macocha i siostry wpatrywały się w nią z podziwem i zazdrością, ale ani
przypuszczały, że to jest ta sponiewierana Rózia, pozostawiona w domu
przed miską maku i popiołu.
Czas leciał niepostrzeżenie. Nagle, Rózia spojrzała na zegar. Do północy
brakowało zaledwie pięciu minut.
Przerażona wysunęła się z rąk Królewicza i wybiegła na dziedziniec do
swego powozu. Ale śpiesząc się, na progu zgubiła jeden ze szklanych
pantofelków i utykając zlekka wpadła do powozu i odjechała do domu.
Zaledwie weszła do kuchni już pozbawiona swych ozdób, było już parę
minut po północy, usiadła niby do zadanej roboty i wkrótce doczekała się
powrotu z balu sióstr i macochy.
Chcąc się pochwalić przed Kopciuszkiem, co też to one użyły, jęły
opowiadać o cudnej zabawie, aż nareszcie wspomniały o prześlicznie
wystrojonej dziewicy, która przed samą północą uciekła z balu i swoją
ucieczką wszystkie humory zwarzyła.
- Ale to nic, - dodała macocha, - król Ćwieczek wyda drugi festyn, a wtedy
jedna z was, córeczki drogie, musi dostać koronę!
Nazajutrz, od samego rana, specjalny goniec królewski obiegał wszystkie
domy i dworki, szukając właścicielki zgubionego trzewiczka, gdyż
królewicz z nią tylko postanowił się ożenić.
Niestety, pantofelek nie pasował na żadną nóżkę okolicznych dziewic.
Macocha Kopciuszka starała się, o ile możności, wciągnąć pantofelek na
nogi swoich kochanych córeczek, ale było to niepodobieństwem. I już
goniec miał dworek wdowy opuścić, gdy wtem spostrzega w kuchni przy
piecu jej pasierbicę.
- A to co za panienka? - zapytuje.
- To moja pasierbica, używam ją tylko do pomocy w kuchni, bo i nieładna
i rozumu nie posiada, odparła wdowa niechętnie.
- To nic nie szkodzi, rzekł goniec, rozkaz dany mi przez królewicza jest
tego rodzaju, że żadnej panienki pomijać nie wolno.
Zażądał więc stanowczo, ażeby i pasierbica wdowy przyszła do pokoju i
spróbowała włożyć pantofelek.
Weszło dziewczątko krokiem pewnym i choć usmolona, nie zawstydziła się
królewskiego sługi, bo praca nikogo nie hańbi.
Śmiało wsunęła nóżkę w pantofelek szklany i, o dziwo! wszedł i nadał
się wyśmienicie.
Zdziwiona i ze złości prawie od zmysłów odchodząca macocha i siostry
przyrodnie, musiały patrzeć bezsilnie, jak zabiedzony Kopciuszek, to
nieszczęsne, wzgardzone przez nich dziewczę, wsiadła do karety i jak ją
powieziono na ślub z królewiczem. Ślub ten odbył się niebawem, a młodzi
małżonkowie byli najszczęśliwszymi na kuli ziemskiej.