Tekst - "Stoliczku, nakryj się!" Wilhelm Grimm

zamknij i zacznij pisać
Kiedy to krawiec usłyszał, zrozumiał, że niesłusznie wygnał swoich synów.

- Poczekaj, ty niewdzięczne stworzenie! - zawołał - wygnać cię to za mało, muszę cię naznaczyć, żebyś nie mogła już przebywać wśród uczciwych krawców!

Pobiegł szybko do izby, przyniósł brzytwę, namydlił kozie głowę i ogolił ją gładko, jak dłoń. A że łokieć wydawał mu się zbyt zaszczytnym narzędziem kary, przyniósł bicz i tak nim schłostał kozę, że uciekła co sił i nigdy już nie wróciła.

Został więc krawiec sam i bardzo mu było smutno. Chętnie wziąłby synów na powrót do domu, ale nikt nie wiedział, dokąd poszli.

Tymczasem najstarszy poszedł na naukę do stolarza, a uczył się tak pilnie, że gdy skończył się jego termin, majster dał mu w podarunku stolik, który wyglądał jak każdy inny stolik, ale miał jedną ciekawą właściwość. Jeśli się go postawiło i zawołało: "Stoliczku, nakryj się!" - natychmiast stolik nakrywał się śnieżnobiałym obrusem, zjawiał się na nim talerz i nóż z widelcem, i miski z pieczystym i innym najprzedniejszym jadłem, i kielich, w którym połyskiwało czerwone wino, aż serce radowało się człowiekowi na ten widok.

Czeladnik pomyślał sobie: "Tego starczy mi na całe życie!", i ruszył wesoło w świat, nie troszcząc się o to, czy znajdzie dobrą gospodę. Jeśli pogoda była ładna, wcale do karczmy nie zachodził, lecz rozstawiał swój stolik na łące czy w lesie i mówił: "Stoliczku, nakryj się!", a wnet zjawiło się wszystko, czego zapragnął.

Wreszcie postanowił powrócić do ojca myśląc:

"Nie będzie się już gniewał na mnie, kiedy mu taki cudowny stoliczek przyniosę".

Po drodze do domu zaszedł pewnego wieczora do karczmy pełnej gości, którzy zaprosili go do swego stołu, proponując, aby zjadł z nimi wieczerzę, gdyż nic już więcej u gospodarza nie dostanie.

- Nie - odparł stolarz - nie chcę wam zabierać tych kilku kąsków, bądźcie raczej wy moimi gośćmi.

A kiedy wszyscy poczęli się śmiać, sądząc, że to żarty, postawił przed sobą swój stolik i zawołał:

- Stoliczku, nakryj się!

W tejże chwili na stoliczku zjawiły się najlepsze potrawy i napoje.

- Jedzcie i pijcie, przyjaciele! - zawołał młody stolarz, a goście nie dali sobie tego dwa razy powtarzać.

A co najdziwniejsza, że gdy się jakaś miska opróżniała, natychmiast zjawiała się na jej miejsce nowa pełna.

Karczmarz stał w kącie i przyglądał się temu. Z zazdrości nie mógł wymówić ani słowa, myślał tylko ciągle:

"O, gdybym to ja miał taki stoliczek!"

Stolarz i jego goście bawili się i ucztowali do późna w noc. Wreszcie położyli się spać, a młodzieniec postawił swój cudowny stolik u wezgłowia łóżka. Ale karczmarz nie mógł zasnąć. Wreszcie przypomniał sobie, że ma w lamusie stolik bardzo podobny do tego cudownego stoliczka. Przyniósł go więc i cichutko zamienił stolik cudowny na zwykły.

Nazajutrz stolarz zapłacił za nocleg, wziął swój stolik na plecy, nie podejrzewając niczego, i ruszył w dalszą drogę.

Koło południa przyszedł wreszcie do domu ojca. Stary krawiec powitał go z radością.

- No, mój synu, czego się nauczyłeś? - zapytał.

- Zostałem stolarzem, ojcze.

- Bardzo dobre rzemiosło - odparł stary - a cóż sobie przyniosłeś z wędrówki?

- Ojcze, najcenniejsze, co przyniosłem, to ten stolik.

Krawiec obejrzał stolik ze wszystkich stron i rzekł:

- Nie widzę w nim nic cennego, ot, zwykły stary stolik.

- Nie, ojcze, to jest stolik cudowny! - odparł syn. - Wystarczy, abym zawołał: "Stoliczku, nakryj się!", a wnet zjawią się na moim stoliku potrawy i wina tak wspaniałe, że aż się serce raduje. Zaproś tylko, ojcze, wszystkich krewnych i przyjaciół, a wnet urządzę im ucztę i wszystkich nakarmię do syta.

Kiedy się wszyscy zeszli, stolarz postawił swój stolik na środku pokoju i zawołał:

- Stoliczku, nakryj się!

Ale stoliczek ani drgnął. Wówczas zrozumiał nieszczęsny młodzieniec, że został oszukany. Krewni zaś wyśmiali go i z pustymi żołądkami wrócili do domu. Ojciec musiał wziąć się z powrotem do swego rzemiosła, a syn przyjął robotę u stolarza.

Drugi z synów poszedł na naukę do młynarza. Gdy termin jego minął, rzekł doń majster:

- Bardzo byłem z ciebie zadowolony, a w nagrodę dam ci tego oto osiołka. Nie zda się on na nic, bo ani wozu nie pociągnie, ani ciężarów nie poniesie, ale ma za to inną właściwość. Jeśli tylko rozłożysz przed nim chustkę i zawołasz: "Osiołku, kładź się!", natychmiast sypną mu się z pyska i spod ogona złote dukaty.

Czeladnik podziękował majstrowi i zadowolony ruszył w świat. Kiedy mu zabrakło pieniędzy, rozkładał tylko przed osiołkiem chustkę i wołał: "Osiołku, kładź się!", a natychmiast miał złota pod dostatkiem. Nie miał nic więcej do roboty, tylko je zbierał z ziemi. Gdziekolwiek przyszedł, przyjmowano go chętnie, gdyż zawsze miał pełną sakiewkę.

Kiedy tak już przez pewien czas wędrował po świecie, zapragnął wreszcie wrócić do ojca.

"Nie będzie się już gniewał na mnie - pomyślał - kiedy mu takiego osiołka przyprowadzę!"

Zdarzyło się, że i drugi z braci przyszedł do tej samej karczmy, w której pierwszego oszukano. Kiedy karczmarz podszedł do niego, aby zaprowadzić osła do stajni, młynarz rzekł:

- Dziękuję, sam się zajmę swoim rumakiem. Muszę wiedzieć, gdzie stoi.

Karczmarzowi wydawało się to dziwne i pomyślał, że gość, który sam się opiekuje swoim osłem, z pewnością mało ma pieniędzy. Ale gdy młodzieniec wyjął z kieszeni dwie sztuki złota i kazał sobie postawić za to jak najlepsze jedzenie, zrobił karczmarz wielkie oczy i co sił w nogach pobiegł po najlepsze potrawy.

Po obiedzie młynarz zapytał o należność. Karczmarz nie żałował oczywiście kredy i kazał sobie jeszcze dwie sztuki złota dopłacić. Gość sięgnął do kieszeni, ale spostrzegł, że nic już w niej nie ma. Rzekł więc do karczmarza:

- Zaczekajcie chwileczkę, zaraz wam przyniosę pieniędzy. - I wyszedł z izby, zabierając z sobą chustkę.

Karczmarz był ciekaw, co to ma znaczyć, pobiegł więc za nim ukradkiem, a że młodzieniec zamknął za sobą drzwi stajni, począł podglądać przez dziurkę. Młody młynarz rozłożył przed osiołkiem chustkę i zawołał: - Osiołku, kładź się! - a wnet na ziemię poczęły się osiołkowi sypać z pyska i spod ogona same złote dukaty.

- Ej, do licha! - zawołał karczmarz - gdybym to ja miał taką żywą sakiewkę!

A kiedy gość zapłacił należność i położył się spać, karczmarz zakradł się do stajni, uprowadził złotodajnego osiołka i podstawił innego.

Nazajutrz młodzieniec wyruszył ze swoim osiołkiem w dalszą drogę, niczego nie podejrzewając. Koło południa przyszedł wreszcie do ojca, który przyjął go z radością i zapytał:

- Jakiego rzemiosła nauczyłeś się, synu?

- Zostałem młynarzem, ojcze - odparł młodzieniec.

- A cóż przyniosłeś sobie z wędrówki?

- Nic prócz tego osiołka.

- Osłów dość tu mamy - rzekł ojciec - lepiej byś się postarał o kozę.

- Tak - odparł syn - ale to nie jest osioł zwyczajny! Jeśli zawołasz tylko: "Osiołku, kładź się!", natychmiast poczciwe stworzenie sypnie ci na chustkę pełno dukatów. Zaproś tylko wszystkich krewnych i przyjaciół, a obdaruję ich hojnie.

- A, to pięknie! - zawołał krawiec. - Będę więc mógł rzucić swoją igłę i żyć spokojnie aż do śmierci.

Kiedy się zeszli wszyscy krewni, młody młynarz rozłożył przed osłem chustkę i zawołał:

- Osiołku, kładź się!

Ale osioł bynajmniej nie począł sypać złotem i biedny młynarz przekonał się, że został oszukany. Przeprosił krewnych, którzy poszli do domu z pustymi kieszeniami.

Stary krawiec zaś musiał znowu wziąć się do pracy, a syn zgodził się do młynarza.

Najmłodszy z braci poszedł na naukę do tokarza, a że jest to trudne rzemiosło, musiał się długo uczyć. Dowiedział się więc z listów braci, jak ich zły karczmarz oszukał. Kiedy skończył się jego termin, majster podarował mu stary worek, w którym leżał kij dębowy.

- Worek przyda mi się w drodze - rzekł młodzieniec - ale na co mi ten kij? Zawadza tylko!

- Nie mów tego - rzekł majster. - Nie jest to zwykły kij. Jeśli ci kto coś złego zrobi, zawołaj tylko: "Bij, kiju-samobiju!", a kij wnet wyskoczy z worka i póty bić będzie, póki nie zawołasz: "Dość już, kiju-samobiju!"

Czeladnik podziękował mu, wziął worek i ruszył w drogę. Gdy tylko ktoś chciał mu coś złego zrobić, wołał: "Bij, kiju-samobiju!", a wnet kij wyskakiwał z worka na jego obronę.