Ona miała na sobie jego starą skórzaną kurtkę i czerwoną czapkę z daszkiem, a on powyciągany sweter, który prawdopodobnie dalej leżał na dnie szafy ich rodziców.
Oboje nosili w tym czasie krótko ścięte włosy, mieli bardzo podobne uśmiechy i identyczne, na niego wyraźnie za ciasne spodnie.
Z plecakami na ramionach wyglądali jak dwójka kolegów po wyjściu ze szkoły, w tamtym okresie przypadkowi ludzie często brali ich za braci.
Ona potrafiła się z tego śmiać, on tylko kręcił głową.
Na zdjęciu oboje patrzyli w obiektyw, a z ich oczu, przynajmniej z jego perspektywy, wyraźnie biło jedno konkretne uczucie.
Trzymali się za ręce, za nimi dało się zobaczyć wybieg słoni w krakowskim zoo, świeciło słońce, prawdopodobnie śpiewały ptaki i, o ile pamięć go nie myliła, wszystko było wtedy niemalże idealne.
Oboje byli zakochani, co zdawało się być bardziej zauważalne nawet od tego, że włosy obcinali sobie nawzajem, pośpiesznie, w publicznej łazience i, że jego kurtka była na nią za duża.
Nie wiedział, czy osoba robiąca zdjęcie była świadoma, że stoi przed nią dwójka przyjaciół kochających ją w najbardziej naiwny sposób, ale myślał, że teraz, patrząc im w oczy po latach, byłoby to dla niej oczywiste.
Był kiepski w rozmowach o uczuciach, a ona świetna w ich odczytywaniu.
Zakochana nie do końca myślała jednak o tym, co mówi, o swojej nowej miłości powiedziała mu więc natychmiast, na co on zapadł się w siebie i wziął głęboki oddech.
Tę wymianę zdań pamiętał jak dziś; nie planował zapominać o obietnicach, które sobie wtedy składali, o tym, że nie będą zazdrościć i nie pozwolą nikomu wejść pomiędzy siebie.
Oczywiście, że do gustu musiał przypaść im jeden i ten sam człowiek.
Było to w pewien sposób ironiczne, a na pewno zrozumiałe, zważywszy, jak bardzo byli do siebie podobni.
Nie miał pojęcia, jak udało mu się wtedy przyznać, że też kocha; normalnie, do tego typu rozmowy przygotowywałby się tygodniami, rozrysowałby schemat wszelkich możliwych reakcji i odpowiedzi, a w końcu odetchnąłby z ulgą uświadomiwszy sobie, że jego najlepszej przyjaciółki niczym nie da się zaskoczyć.
Normalnie, uśmiechnęłaby się do niego z żartobliwym politowaniem i powiedziałaby, że wie, że to oczywiste, że wszystko po nim widać, że przerabiali to już tyle razy.
Wtedy była jednak zaskoczona, nie do końca wiedziała, co robić i co mówić.
Wtedy to on odnalazł głęboko w sobie siłę, by oznajmić, że to wcale nie jest takie straszne, że dadzą sobie radę, a w najgorszym wypadku: że to mija.
Że mają kilkanaście lat, oboje zakochają się jeszcze mnóstwo razy, będą szczęśliwi, nieszczęśliwi, stęsknieni i spełnieni.
Ta jedna miłość, nieważne, czy pierwsza, czy nie, nie mogła wpłynąć na to, co było pomiędzy nimi.
W końcu znali się jeszcze z piaskownicy.
Kiwnęła wtedy głową i przytuliła go tak, jak tylko ona potrafiła przytulać.
Jeszcze przez długi czas gubili się we własnych uczuciach, rozmawiali o tym jednak jak najczęściej, by nie pozostawiać między sobą żadnych niejasności.
Czasem miewał wrażenie, że może całą sprawę należało przemilczeć, zamiast rozwlekać.
Później jednak przypominał sobie o tym, jak ważna była dla niej szczerość i otwartość, znów się uspokajał i przestawał wątpić.
Wycieczki do zoo stały się dla nich tradycją, choć, poza tą jedną okazją, nigdy więcej nie mieli towarzystwa.
Za każdym razem trzymali się za ręce, jakby upewniając się, że nie są sami, z czasem ich włosy odrosły, a szkolne plecaki zniknęły.
Przestano brać ich za rodzeństwo, zaczęto za parę, chociaż zupełnie nie rozumieli tego porównania.
Sięgnął ręką do czubka głowy i wstał, ściągając gumkę z włosów.
Założył ją na nadgarstek, wrzucił kolejne kilka gratów do pudła i wyniósł je na korytarz, kątem oka zerkając w oparte o ścianę, wyjęte z ramy lustro.
Uśmiechnął się mimochodem, wiedząc, jak bardzo śmiałaby się z jego obecnej fryzury.
Teoretycznie, mieli wspólnie pozwolić krzywym, ostrym, krótkim cięciom zniknąć, ale ten jeden zakład wygrał w momencie, w którym ona złamała się i przejechała sobie po głowie maszynką do golenia.
Była to kolejna odważna zmiana, która wyszła jej na dobre, co nie umniejszało jednak w żadnym stopniu satysfakcji, którą czerpał z jedzenia wygranej paczki żelków.
Wróciwszy do pomieszczenia, które niegdyś było pełnoprawną sypialnią, stanął przy pozbawionym firanek oknie i oparł dłonie o parapet.
Na zewnątrz wciąż było jasno, ulicą co jakiś czas przejeżdżał samochód, jego niebieski rower stał przypięty do ogrodzenia przy chodnikowym drzewie.
Nie mieszkał tu długo, jednak cztery pokoje przy Krowoderskiej szybko stały się dla niego centrum wypadowym; na dwóch kołach w piętnaście minut mógł dostać się prawie wszędzie, w razie niepogody wskakiwał w tramwaj, w plecaku zawsze nosił szczoteczkę do zębów i czysty podkoszulek.
Pracował, uczył się, nie wracał do domu na noc, walczył z wątpliwościami, ale zawsze cieszył się z tego, jak blisko jest świata; z tego, że w każdej chwili mógł wyjść, przespacerować się po Plantach, popatrzeć na ludzi.
Nie wyobrażał sobie powrotu na obrzeża miasta.
Nie chciał mieć samochodu, od kilku miesięcy nie opłacał karty miejskiej, wciąż zastanawiał się, czy będzie miał gdzie jeździć rowerem.
Wiedział, że będzie tęsknił za miejscem, które, w najbliższym czasie, planował opuścić.
Dlaczego właściwie robił to wszystko?
Znów wrócił myślami do niej, zastanawiając się nad tym, czemu zawsze tak bardzo szarpała się z życiem.
Wrzucała się w wir wydarzeń tylko po to, by nie musieć zbyt długo myśleć o przyszłości.
Robiła głupoty, popełniała błędy, bywała nieszczęśliwa, kiedyś uciekła z domu, była kłótliwa, awanturnicza, mogła wydawać się toksyczna dla siebie i innych.
Tak naprawdę zawsze miała w sobie jednak niesamowite pokłady energii; potrafiła poradzić sobie z każdym problemem, jak nikt inny motywowała go do działania.
Bywały momenty, w których tylko dzięki niej opuszczał swój pokój.
Tak naprawdę nigdy się nie kłócili, ona z czasem coraz lepiej radziła sobie ze złością, myśląc o tym teraz miał wrażenie, że dzięki sobie nawzajem stali się, być może, trochę lepszymi ludźmi.
Skoro ona szarpała się wtedy z życiem, co on robił teraz?
Może nie popadł w nałóg, nie trafił do więzienia, ani nie zrobił sobie dziary na czole, ale czuł, że jest zupełnie zagubiony i popełnia tylko złe decyzje.
Pozostawiony na moment samemu sobie przestał wychodzić z domu, po miesiącu stan jego mieszkania nie tak bardzo się zmienił, dalej nie znalazł sobie satysfakcjonującego lokum i coraz poważniej zastanawiał się nad tym, czy może na jakiś czas nie wrócić do rodziców.
Przerwa w pracy nie pomogła mu w poradzeniu sobie z nadmiarem myśli i obowiązków, które sam sobie narzucał.
Za często odkładał wszystko na później, przez co zamiast przygotowywać się do trzech egzaminów musiał uczyć się na siedem, na co nie miał siły, spędzał większość czasu w łóżku i coraz rzadziej odbierał telefony.
Miał wrażenie, że teraz radzi sobie znacznie gorzej niż wtedy, kiedy miał siedemnaście lat, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że tak wygląda dorosłość.
Wierzył, że przeżywał, po prostu, gorszy moment, że to minie i, uporawszy się ze wszystkimi problemami dnia dzisiejszego, wejdzie w kolejny z czystym sumieniem i pełną gotowością.
Lubił uciekać do starych zdjęć, do wspomnień.
Nie musiał wtedy przejmować się wszystkim innym; wyprowadzką współlokatora, zbyt wysokim dla jednej osoby czynszem, tęsknotą za ludźmi, z którymi na tę chwilę utracił kontakt.
W teorii miał do siebie dużo zaufania; w praktyce nie był do końca przekonany, czy w cokolwiek jeszcze wierzy.
Potrzebował jakiegoś impulsu, konkretnego źródła motywacji, ale za nic nie potrafił go znaleźć.
Chcąc odejść myślami od wszystkich kwestii zbyt trudnych, skierował się w stronę łóżka.
Usiadł ciężko na twardym materacu, owinął się owleczoną błękitną poszewką kołdrą i schował twarz w poduszce.
Oboje nosili w tym czasie krótko ścięte włosy, mieli bardzo podobne uśmiechy i identyczne, na niego wyraźnie za ciasne spodnie.
Z plecakami na ramionach wyglądali jak dwójka kolegów po wyjściu ze szkoły, w tamtym okresie przypadkowi ludzie często brali ich za braci.
Ona potrafiła się z tego śmiać, on tylko kręcił głową.
Na zdjęciu oboje patrzyli w obiektyw, a z ich oczu, przynajmniej z jego perspektywy, wyraźnie biło jedno konkretne uczucie.
Trzymali się za ręce, za nimi dało się zobaczyć wybieg słoni w krakowskim zoo, świeciło słońce, prawdopodobnie śpiewały ptaki i, o ile pamięć go nie myliła, wszystko było wtedy niemalże idealne.
Oboje byli zakochani, co zdawało się być bardziej zauważalne nawet od tego, że włosy obcinali sobie nawzajem, pośpiesznie, w publicznej łazience i, że jego kurtka była na nią za duża.
Nie wiedział, czy osoba robiąca zdjęcie była świadoma, że stoi przed nią dwójka przyjaciół kochających ją w najbardziej naiwny sposób, ale myślał, że teraz, patrząc im w oczy po latach, byłoby to dla niej oczywiste.
Był kiepski w rozmowach o uczuciach, a ona świetna w ich odczytywaniu.
Zakochana nie do końca myślała jednak o tym, co mówi, o swojej nowej miłości powiedziała mu więc natychmiast, na co on zapadł się w siebie i wziął głęboki oddech.
Tę wymianę zdań pamiętał jak dziś; nie planował zapominać o obietnicach, które sobie wtedy składali, o tym, że nie będą zazdrościć i nie pozwolą nikomu wejść pomiędzy siebie.
Oczywiście, że do gustu musiał przypaść im jeden i ten sam człowiek.
Było to w pewien sposób ironiczne, a na pewno zrozumiałe, zważywszy, jak bardzo byli do siebie podobni.
Nie miał pojęcia, jak udało mu się wtedy przyznać, że też kocha; normalnie, do tego typu rozmowy przygotowywałby się tygodniami, rozrysowałby schemat wszelkich możliwych reakcji i odpowiedzi, a w końcu odetchnąłby z ulgą uświadomiwszy sobie, że jego najlepszej przyjaciółki niczym nie da się zaskoczyć.
Normalnie, uśmiechnęłaby się do niego z żartobliwym politowaniem i powiedziałaby, że wie, że to oczywiste, że wszystko po nim widać, że przerabiali to już tyle razy.
Wtedy była jednak zaskoczona, nie do końca wiedziała, co robić i co mówić.
Wtedy to on odnalazł głęboko w sobie siłę, by oznajmić, że to wcale nie jest takie straszne, że dadzą sobie radę, a w najgorszym wypadku: że to mija.
Że mają kilkanaście lat, oboje zakochają się jeszcze mnóstwo razy, będą szczęśliwi, nieszczęśliwi, stęsknieni i spełnieni.
Ta jedna miłość, nieważne, czy pierwsza, czy nie, nie mogła wpłynąć na to, co było pomiędzy nimi.
W końcu znali się jeszcze z piaskownicy.
Kiwnęła wtedy głową i przytuliła go tak, jak tylko ona potrafiła przytulać.
Jeszcze przez długi czas gubili się we własnych uczuciach, rozmawiali o tym jednak jak najczęściej, by nie pozostawiać między sobą żadnych niejasności.
Czasem miewał wrażenie, że może całą sprawę należało przemilczeć, zamiast rozwlekać.
Później jednak przypominał sobie o tym, jak ważna była dla niej szczerość i otwartość, znów się uspokajał i przestawał wątpić.
Wycieczki do zoo stały się dla nich tradycją, choć, poza tą jedną okazją, nigdy więcej nie mieli towarzystwa.
Za każdym razem trzymali się za ręce, jakby upewniając się, że nie są sami, z czasem ich włosy odrosły, a szkolne plecaki zniknęły.
Przestano brać ich za rodzeństwo, zaczęto za parę, chociaż zupełnie nie rozumieli tego porównania.
Sięgnął ręką do czubka głowy i wstał, ściągając gumkę z włosów.
Założył ją na nadgarstek, wrzucił kolejne kilka gratów do pudła i wyniósł je na korytarz, kątem oka zerkając w oparte o ścianę, wyjęte z ramy lustro.
Uśmiechnął się mimochodem, wiedząc, jak bardzo śmiałaby się z jego obecnej fryzury.
Teoretycznie, mieli wspólnie pozwolić krzywym, ostrym, krótkim cięciom zniknąć, ale ten jeden zakład wygrał w momencie, w którym ona złamała się i przejechała sobie po głowie maszynką do golenia.
Była to kolejna odważna zmiana, która wyszła jej na dobre, co nie umniejszało jednak w żadnym stopniu satysfakcji, którą czerpał z jedzenia wygranej paczki żelków.
Wróciwszy do pomieszczenia, które niegdyś było pełnoprawną sypialnią, stanął przy pozbawionym firanek oknie i oparł dłonie o parapet.
Na zewnątrz wciąż było jasno, ulicą co jakiś czas przejeżdżał samochód, jego niebieski rower stał przypięty do ogrodzenia przy chodnikowym drzewie.
Nie mieszkał tu długo, jednak cztery pokoje przy Krowoderskiej szybko stały się dla niego centrum wypadowym; na dwóch kołach w piętnaście minut mógł dostać się prawie wszędzie, w razie niepogody wskakiwał w tramwaj, w plecaku zawsze nosił szczoteczkę do zębów i czysty podkoszulek.
Pracował, uczył się, nie wracał do domu na noc, walczył z wątpliwościami, ale zawsze cieszył się z tego, jak blisko jest świata; z tego, że w każdej chwili mógł wyjść, przespacerować się po Plantach, popatrzeć na ludzi.
Nie wyobrażał sobie powrotu na obrzeża miasta.
Nie chciał mieć samochodu, od kilku miesięcy nie opłacał karty miejskiej, wciąż zastanawiał się, czy będzie miał gdzie jeździć rowerem.
Wiedział, że będzie tęsknił za miejscem, które, w najbliższym czasie, planował opuścić.
Dlaczego właściwie robił to wszystko?
Znów wrócił myślami do niej, zastanawiając się nad tym, czemu zawsze tak bardzo szarpała się z życiem.
Wrzucała się w wir wydarzeń tylko po to, by nie musieć zbyt długo myśleć o przyszłości.
Robiła głupoty, popełniała błędy, bywała nieszczęśliwa, kiedyś uciekła z domu, była kłótliwa, awanturnicza, mogła wydawać się toksyczna dla siebie i innych.
Tak naprawdę zawsze miała w sobie jednak niesamowite pokłady energii; potrafiła poradzić sobie z każdym problemem, jak nikt inny motywowała go do działania.
Bywały momenty, w których tylko dzięki niej opuszczał swój pokój.
Tak naprawdę nigdy się nie kłócili, ona z czasem coraz lepiej radziła sobie ze złością, myśląc o tym teraz miał wrażenie, że dzięki sobie nawzajem stali się, być może, trochę lepszymi ludźmi.
Skoro ona szarpała się wtedy z życiem, co on robił teraz?
Może nie popadł w nałóg, nie trafił do więzienia, ani nie zrobił sobie dziary na czole, ale czuł, że jest zupełnie zagubiony i popełnia tylko złe decyzje.
Pozostawiony na moment samemu sobie przestał wychodzić z domu, po miesiącu stan jego mieszkania nie tak bardzo się zmienił, dalej nie znalazł sobie satysfakcjonującego lokum i coraz poważniej zastanawiał się nad tym, czy może na jakiś czas nie wrócić do rodziców.
Przerwa w pracy nie pomogła mu w poradzeniu sobie z nadmiarem myśli i obowiązków, które sam sobie narzucał.
Za często odkładał wszystko na później, przez co zamiast przygotowywać się do trzech egzaminów musiał uczyć się na siedem, na co nie miał siły, spędzał większość czasu w łóżku i coraz rzadziej odbierał telefony.
Miał wrażenie, że teraz radzi sobie znacznie gorzej niż wtedy, kiedy miał siedemnaście lat, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że tak wygląda dorosłość.
Wierzył, że przeżywał, po prostu, gorszy moment, że to minie i, uporawszy się ze wszystkimi problemami dnia dzisiejszego, wejdzie w kolejny z czystym sumieniem i pełną gotowością.
Lubił uciekać do starych zdjęć, do wspomnień.
Nie musiał wtedy przejmować się wszystkim innym; wyprowadzką współlokatora, zbyt wysokim dla jednej osoby czynszem, tęsknotą za ludźmi, z którymi na tę chwilę utracił kontakt.
W teorii miał do siebie dużo zaufania; w praktyce nie był do końca przekonany, czy w cokolwiek jeszcze wierzy.
Potrzebował jakiegoś impulsu, konkretnego źródła motywacji, ale za nic nie potrafił go znaleźć.
Chcąc odejść myślami od wszystkich kwestii zbyt trudnych, skierował się w stronę łóżka.
Usiadł ciężko na twardym materacu, owinął się owleczoną błękitną poszewką kołdrą i schował twarz w poduszce.